Dotarlismy. Z Lotniska odbrał nas Heniek, który w Fortalezie już był od kilku dni w celu sprawdzenia stanu jachtu.
Początkowo miało nas być czterech. Od początku wiedzieliśmy, że „Solaris” nie ma samosteru, rodzaju „automatycznego pilota”, który pozwala odpocząć sternikowi, dlatego non-stop ktoś musi stać za kołem sterowym. W takim przypadku ustanowienie czterech osób załogi, wydawało się najbardziej racjonalnym rozwiązaniem. Niestety w międzyczasie jedna osoba złamała nogę, co sprawiło, że końcowy skład załogi stanowiły trzy osoby- Ja, Jerzy i Henryk.
Z właścicielem jachtu ustaliliśmy warunki sprowadzenia jachtu, Heniek – Kapitan, poleciał do Fortalezy kilka dni przed nami w celu sprawdzenia, czy jacht jest w dostatecznym stanie technicznym do odbycia tak długiej podróży. Po paru dniach nastał czas naszego wylotu. Do Brazylii polecieliśmy z Amsterdamu zaliczając przesiadkę w Lizbonie. W Fortalezie byliśmy ok. 21-ej tamtejszego czasu. Na lotnisku przywitał nas Heniek, który już na wstępie zapowiedział dla nas ogromną niespodziankę. Po przyjeździe do jachtu, okazało się ,że port mieści się przy pięciogwiazdkowym hotelu „Marina Park Hotel”, a my jako portowi goście możemy korzystać ze wszystkich dobrodziejstw tego miejsca. Mało tego- w Fortalezie odbywały się właśnie Mistrzostwa Świata w klasie Laser, a wszyscy zawodnicy, w tym Mistrz Olimpijski – Robert Sheidt, mieszkają w „naszym” hotelu. „Solaris” przez cały tydzień naszego pobytu w Fortalezie gościł zawodników i trenerów reprezentacji Polski. Codziennie odwiedzał nas Kajo Glinkiewicz, który trenował m.in.Duńczykow, oraz Paige Railey, która została wybrana Żeglarką Roku 2006 na Świecie. Dzień po przylocie przyjechały do nas dwie polskie siostry zakonne, które odbywają misję na brazylijskiej prowincji. Bardzo nam pomogły z załatwieniem wszystkich formalności dotyczących wykupu jachtu – szczególnie w przypadku tłumaczenia dokumentów z portugalskiego.
Każdy dzień w Fortalezie spędzaliśmy uzupełniając zapasy żywności na ponad miesięczny rejs i naprawiając wszelkie najdrobniejsze usterki. Wieczory spędzaliśmy spacerując po porcie, lub chłodząc się w hotelowym basenie. Wystarczyło minąć ogrodzenie hotelu ,żeby się przekonać, że w rzeczywistości jest on w tym mieście jedną z niewielu enklaw luksusu. Poobdzierane ściany budynków i wszędobylski brud to norma, nieco lepiej wygląda rynek- uporządkowany… i ciągle patrolowany przez policję.
Dzień przed wypłynięciem ustaliliśmy, że popłyniemy trasą „pod prąd” -naprzeciw pasatom, czyli drogą, którą zazwyczaj płynie się z Europy do Ameryki, a nie na odwrót. Przedstawiliśmy nasz pomysł Anglikowi z sąsiedniego jachtu, który w odpowiedzi rzucił trzykrotne: „Impossible” wraz z wiązanką słów, że pod fale i wiatr w trzy osoby nie damy rady, i ze najprawdopodobniej wrócimy po trzech dniach.